czwartek, 11 sierpnia 2016

30. Musisz żyć....


Dla kochanej Madzi. Jeszcze tylko 17 dni... I nie obrażaj się na mnie <3 Kc max *-*
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Veronica:

Razem z mamą wbiegłyśmy do szpitala. Znalazłyśmy recepcję

-Mój chłopak Charlie Lenehan, został tu przywieziony jakoś 4 godziny temu, w jakiej jest sali? – mówiłam szybko

-Przykro mi, ale nie mogę udzielić takiej informacji

-Ale…

-Posłuchaj, nie to znaczy nie

-Nie? To ty posłuchaj , mam zamiar k*rwa iść do mojego chłopaka czy taka s*ka jak ty mi pozwoli czy nie! – wrzasnęłam. Kobieta zrobiła zdziwioną minę

-Spokojnie, dziewczynka jest ze mną – powiedział ktoś. Odwróciłam się. Mama Charliego. Podbiegłam do niej

-Co z nim?

-Chodź – powiedziała i zaprowadziła mnie do sali. Leżał tam, podpięty do mnóstwa maszyn. Zaczęłam płakać.

-Mój Charls…

-Spokojnie kochanie

-Jaki jest jego stan?

-Ciężki… On… On walczy o życie Veronic – powiedziała kobita. Zaczęłam płakać jeszcze głośniej. On nie może umrzeć. Nie. Nie. On musi żyć. Nie może zginąć…

-Vera? – spytał męski głos. Odwróciłam się . Leondre. Jeden palec miał na szynie, na głowie miał bandaż. Rozłożył ręce. Przytuliłam go.

-Tobie nic nie jest?

-Parę siniaków, zadrapań, złamany palec, poparzenia, ale ogólnie to wszystko jest ok.

-Co się właściwie stało? – spytałam. Chłopak zasmucił się i westchnął

-Miałem zły humor i Charlie uznał, że pojedziemy na nocną przejażdżkę. Wzięliśmy samochód jego mamy i pojechaliśmy. On kierował. Jechaliśmy sobie spokojnie, wesoło gadając. Nagle poczułem mocne szarpnięcie i straciłem przytomność. Gdy ją odzyskałem samochód płonął. Udało mi się wyciągnąć z niego nieprzytomnego Charliego i oddalić się kawałek dalej. Zadzwoniłem po karetkę i znów zemdlałem. Potem ocknąłem się w szpitalu. Ponoć wpadliśmy w poślizg. Jedno jest pewne. Jak Charlie się obudzi zabiorą mu prawko – roześmiał się gorzko

-Jeśli się obudzi – mruknęłam

-Ej, trzeba wierzyć. Na pewno się obudzi. Ma dla kogo – szturchnął mnie przyjaźnie

-A propos miłości, Annabeth tu jedzie

-Co? Serio? Jak wyglądam?

-Naprawdę? Właśnie miałeś wypadek, ona nie będzie patrzeć na to jak wyglądasz – uśmiechnęłam się

-A kiedy będzie? – spytał. W tym momencie piknął mi telefon. Sprawdziłam wiadomość

-Już jest. Leć do niej- popchnęłam go w kierunku recepcji.



Annabeth:

Powiem tak, w połowie drogi Jason wymiękł i pozwolił mi prowadzić. Prułam autostradą 140km/h na jego motorze. Nie było zmiłuj. Mój Leoś miał wypadek. Pędziłam tak szybko, że łzy nie miały możliwości spływania mi po policzkach co było dość dobre

-Napisz z mojego telefonu do Very, że już jestem – wrzasnęła, próbując przekrzyczeć wiatr i podając bratu mój telefon. Po 5 minutach podjechałam pod szpital. Zeskoczyłam z motoru i wbiegłam do budynku. Rozejrzałam się wokół zdezorientowana.

-Też do Lenehana? – spytała bynajmniej znudzona recepcjonistka. Czyli Vera już jest.

-Nie, do Devriesa

-W tamtą stronę – mruknęła kobieta, wskazując mi kierunek ręką. Szybkim krokiem skierowałam się do tamtego korytarza. Wyszłam zza zakrętu i wtedy go zobaczyła. Bandaż na głowie i na ręce. Zmierzwione brązowe włosy opadały mu na oczy, które spoglądał prosto na mnie

-Leo – wyszeptała. On żyje. Nic mu nie jest. Boże…. Zaczęłam biec. On też. Spotkaliśmy się w połowie korytarza. Wskoczyłam na niego, oplatając go w pasie nogami. Przytulił mnie mocno do siebie.

-Beth – szepnął. Wtuliłam się w niego

-Żyjesz – powiedziałam. Odstawił mnie na ziemię. Słone łzy ciekły mi po twarzy. Mu także

-Nie zostawiłbym cię – wiedział ile te słowa dla mnie znaczą. Zbliżyliśmy się i złączyliśmy usta w pocałunku. Gwałtownym i namiętnym, pełnym tęsknoty, strachu. Drugi był już delikatny, pełen miłości.

-Już się namyśliłam. Wrócę do ciebie i nigdzie się już nie ruszę - powiedziałam

-Kocham cię Annabeth

-Kocham cię Leondre



Veronica:

Gdy zobaczyłam ich idących za rękę już wiedziałam, że Beth podjęła właściwą decyzje

-Wróciliśmy do siebie – pochwalił się Leondre. Zdobyłam się na delikatny uśmiech mimo, że łzy cały czas ciekły mi po policzkach

-Co z nim? – spytała moja przyjaciółka

-Walczy o życie – wyszeptałam i osunęłam się po ścianie na podłogę. Annabeth usiadła obok mnie i objęła bardzo mocno. Nic nie mówiła. Rozumiałyśmy się bez słów. Charlie też mnie rozumiał. A możliwe, że on… On może umrzeć

-Nic mu nie będzie skarbie- powiedziała Beth, jakby czytając mi w myślach. Także płakała. Leo też. Siedzieliśmy obok siebie, jak taka kupka nieszczęścia, wszyscy płaczący i pogrążeni w ponurych myślach. Co zrobię jeśli Charlie naprawdę się nie obudzi? Co wtedy… Nie dam rady żyć w świecie, w którym nie ma go… Nie będę umiała żyć bez niego



Leondre:

Dziewczyny zasnęły przytulone do siebie. Znalazłem koc, przykryłem je i poszedłem się przejść. Stanąłem przy szybie i spojrzałem na mojego przyjaciela. Potem cicho otworzyłem drzwi do Sali, w której leżał i podszedłem do jego łóżka. Dobrze wiedziałem, że nie mogę tu być, ale nie mogłem się powstrzymać. To mój brat

-Hej Charls. Bracie musisz się obudzić. Musisz wyzdrowieć. Nie możemy zawieść naszych fanów. Nie możesz zawieść Very. Ona nie da rady bez ciebie żyć. Wiem to. Ona tu jest blondasie. Przyjechała jak tylko się dowiedziała o wypadku. Beth też. W ogóle to znów jesteśmy razem… Brakuje nam ciebie bracie. Nie możesz umrzeć. Vera sobie nie poradzi… ja sobie nie poradzę – powiedziałem i pozwoliłem łzą spływać po twarzy. Ten raz mogłem płakać. – nie możesz nas zostawić Charlie – wyszeptałam i wyszedłem z sali. Wtedy na korytarzu zobaczyłem moją mamę i Tilly

-Leo! – krzyknęła moja siostra. Zaczęła biec w moim kierunku. Przytuliłem ją mocno. Potem dołączyła do nas jeszcze moja mama

-Boże, synku, nic ci nie jest – mówiła szybko, na krótkim oddechu. Zdecydowanie dzisiaj jest za dużo smutku, łez i stresu

-Annabeth tu jest?- spytała Matillda

-Tak, Vera też

-A co z Charliem? – zapytała moja matka. Przełknąłem ślinę

-Ciężki stan. Cały czas walczy. Ma kolejne obserwacje za pól godziny. A teraz wybacz, idę do dziewczyn – uśmiechnąłem się blado i usiadłem obok wpół przytomnych Beth i Very

-Chodźcie, skombinuje nam herbatę, a potem moja mama zabierze was do hotelu

-Nigdzie nie pójdę – mruknęła Veronic

-Leo ma racje, musisz się przespać. Jutro z samego rana tu wrócimy, okej? –powiedziała Annabeth

-No okej – zgodziła się. Poszedłem kupić im herbatę w automacie, a gdy ją wypiły przyszedł czas na pożegnanie

-Boję się, że zasnę a tobie się coś stanie – wyszeptała moja dziewczyna, przytulając mnie

-Ej, nie martw się , wszystko będzie dobrze- pocałowałem ją. Potem razem z Verą wyszły ze szpitala



Annabeth:

Pojechałyśmy z mamą Leondre do hotelu i od razu padłyśmy na łóżko. Byłyśmy potwornie zmęczone. Łóżko było małżeńskie ale my śle, że i tak sapałybyśmy razem więc nijak nam to nie przeszkadzało

-Obudzi się? - spytała Vera, gdy już zasypiałam

-Na pewno Skabie. Nie martw się

-Dobrze. Dobranoc

-Dobranoc- powiedziałam i zamknęłam oczy. Ale nie zasnęłam. Pół godziny później usłyszałam szept Veronic

-Kochana Bridget, wiesz jak bardzo go kocham. Zrób wszystko co w twojej mocy żeby przeżył. Proszę siostrzyczko. Ja go potrzebuje. Proszę….


8 komentarzy:

  1. Normalnie się wzruszyłam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie się czytało... 😂💘
    Jako że ten komentarz ma być kreatywny to powiem, że supi rozdział 😂💟

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czytało się super 😂👌
      Bardzo kreatywnie, gratuluję 😂💘💘

      Usuń
  3. Chcę mi sie płakać :'( Oby wyzdrowiał :(
    Fajnie że Leo i Beth są znowu razem ;)

    OdpowiedzUsuń