Annabeth:
Myślałam, że
już nigdy nie będę szczęśliwa. Ale jestem. Mam przyjaciół. Nareszcie mam
prawdziwych przyjaciół. Nareszcie czuję, że żyję…
Poniedziałek.
Szkoła. Sprawdziany. Ale w sumie, niezbyt mnie martwi. Lubię szkołę. Już nie jest tak jak w starym życiu. Tu nikt
mnie nie dręczy. Nikt mnie nie zmusza do bliskości. Do całowania się. Jeśli tak
można to nazwać całowaniem…
Leondre:
Zadzwonił
dzwonek. Usiadłem w ławce i wyciągnęłam matmę. Nauczycielka weszła do sali.
-Dzień
dobry, droga młodzieży. Na tydzień, do naszej
szkoły przyjechał uczeń ze Stanów Zjednoczonych. Mam nadzieję, że miło go
przyjmiecie. Uczeń ten zna jedną osobę z naszej klasy więc liczę na to, że ta
osoba pomoże mu.- wpuściła jakiegoś chłopaka do Sali. Był blondynem, z grzywką
na oczach. Mniej więcej mojego wzrostu-Hej, nazywam się Michel Jackobsen i przyjechałem tu na tydzień w ramach wymiany międzynarodowej. Znam jedną osobę z waszej klasy. Cześć Annabeth- uśmiechnął się sztucznie. Spojrzałem na brunetkę. Dziewczyna, zbladła i patrzyła szeroko otwartymi oczami na chłopaka. Coś było nie tak…
-Dobrze, dzisiaj nie będzie lekcji. Zapoznajcie się z kolegą- powiedziała nauczycielka i wyszła z klasy. Michel podszedł do Annabeth i pociągnął ją w kąt Sali. Była takie zamieszanie z powodu odwołania lekcji matematyki, że prawie nikt tego nie zauważył. Prawie. Patrzyłem jak chłopak coś do niej mówi i obejmuje ją w tali. Dziewczyna stała jak skamieniała. Blondyn brutalnie wpił się w jej usta. Beth zaczęła się wyrywać. Wyszeptał jej coś do ucha i wskazał na mnie. Spojrzała na mnie przerażona. Pokiwała twierdząco głową. Podbiegła do Very, coś jej powiedziała i wyszła razem z blondasem. Chciałem iść za nimi, ale Veronica mnie powstrzymała
-Vera, puść mnie
-Nie, nie mogę
-Ale co tu się w ogóle dzieje. Jakiś chłopak przychodzi i zaczyna j ą całować wbrew jej woli. Jestem jej przyjacielem. Muszę coś zrobić!
-Nie możesz. Zabroniła. Tylko tydzień Leo
-Ale kim on jest?!
-Jej koszmarem nocnym…
****trzy dni
później *********
Annabeth nie
była w szkole, od momentu kiedy pojawił się ten Jackobsen… Martwię się. Nie
odbiera telefonu. Nigdy nie ma jej w domu, kiedy do niej przychodzę. Nawet
Veronica nie wie co się dzieje…
Po szkole
razem z Verą wracaliśmy do domu, rozmawiając o Michel’ u. -Kiedy wraca Charlie?- spytała. Charlie wyjechał do babci
-Po jutrze
-Okej. Pa Leo- powiedziała i weszła do domu. Postanowiłem wracać przez park. I wtedy ją zobaczyłem. Zobaczyłem Beth. Szła potulnie za blondynem. Tym durnym blondynem. Postanowiłem ich śledzić. Skręcali w ciemne uliczki, zapuścili się w najgorszą dzielnicę Port Talbot. Zatrzymali się przed jakąś ruderą. Weszli do środka. Pobiegłem za nimi. W środku było pełne kurzu i połamanych mebli. A w dodatku było cholernie ciemno. Zniknęli mi z oczu. Nagle usłyszałem zduszony krzyk. Na górze. Wdrapałem się po skrzypiących schodach. Teraz z kolei usłyszałem płacz. Na końcu korytarza. Poszedłem tam. Zajrzałem przez szparę w drzwiach. Beth leżała, przywiązane do łóżka z kneblem w ustach, a Michel ją rozbierał. Dziewczyna płakała. Kopnąłem drzwi, wyrywając je z zawiasów i wszedłem do pokoju
-Zostaw ją!!!!!
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że dawno nie było rozdziału , że ten jest bardzo krótki, ale mam bardzo trudny okres w życiu i jakoś nie miałam do tego głowy
Mam nadzieję, że się podoba ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz