niedziela, 11 grudnia 2016

35. Śpisz na kanapie

Charlie:
Otworzyłem oczy. Pierwsze co poczułem to ciężar na klatce piersiowej. Potem usłyszałem miarowy oddech. Spojrzałem na osóbkę leżącą na mnie. Veronica była zdecydowanie strasznie słodka, a gdy spała było to widoczne 1000 razy bardziej. Jej twardy charakter i częste ironiczne odzywki, które tak kocham, teraz nie były ważne. Mogłem patrzeć jak jej blond włosy rozłożone na mojej piersi, okalające jej spokojną twarz. Powieki ma zamknięte, a usta są lekko rozłożone, układają się w delikatny uśmiech. Śni jej się coś dobrego. Usłyszałem tupot stóp zbiegających po schodach i śmiech Beth. Czyli już wstali. My też powinniśmy
- Vee, Vee kochanie wstawaj – szeptałem jej do ucha jednocześnie szturchając ją delikatnie
-mmmmm – wydała z siebie pomruk niezadowolenia i obróciła się na drugi bok
-Dzień dobry – powiedziałem i pocałowałem ją. Otworzyła oczy
-Dzień dobry – odwzajemniła pocałunek – Wstajemy?
-Powinniśmy
-Okej, idę się ogarnąć – pocałowała mnie jeszcze raz i zabierając wczoraj uszykowane ubrania weszła do łazienki. Po piętnastu minutach wróciła, ubrana i umalowana
-Będę czekać na dole – posłała mi całusa i wyszła. Wziąłem kosmetyczkę i stanąłem przed lustrem w toalecie. Miałem lekki zarost, a że nienawidzę tego zacząłem szukać maszynki do golenia. Przekopywałem kosmetyczkę, aż znalazłem… prezerwatywy
-Wtf- wyszeptałem. Do gumek przeczepiona była karteczka z napisem „Pamiętaj, bezpieczeństwo przede wszystkim. Kocham Cię, MAMA”
Wpatrywałem się w to przez dłuższą chwilę
-Okeeeej – roześmiałem się. Ogarnięty zszedłem na dół. Wszyscy siedzieli przy stole. Rzuciłem gumki na blat. Leondre chwycił je i przeczytał napis na głos. Po chwili już wszyscy się śmiali, a Devries wręcz spadł z krzesła
-Ty się nie śmiej młody, jeśli moja matka na to wpadła, to twoja pewnie też- powiedziałem. Leo poszedł do swojego pokoju. Po chwili usłyszeliśmy dziki skowyt zranionego walenia – to brunet się śmiał. Zbiegł na dół i podał mi swoje opakowanie prezerwatyw
-Leondre, na wszelki wypadek ci do daje bo zabezpieczać się trzeba, ale radzę ci żeby nie było okazji tego użyć bo przed Jasonem nic cię nie obroni, Mama – po raz kolejny tarzaliśmy się po podłodze
-Chłopcy robicie śniadanie – powiedziała w końcu Vera gdy trochę się uspokoiliśmy
-Czemuuuu? – wyjęczał Leondre
-Bo jak nie to śpisz na kanapie, buźka – Beth cmoknęła go w policzek i wyszły z jadalni

Annabeth:
-Co dzisiaj robimy?- spytała Vera
-Wiesz co, marzy mi się dzień nic nie robienia
-Popieram. Produktywne dni od jutra
-Zdecydowanie ahahahhaha

I tak mijały nam dni. Powoli, leniwie, spokojnie i pięknie. Zbliżał się 18 lipca, urodziny Veronic. 17, wieczorem, gdy Vera się kąpała do naszego pokoju przyszedł Charlie
-Czyli wszystko zgodnie z planem. Prezenty ukryte. Dorothy piecze tort. Georgio załatwił wystawną kolacje
-Do której mam ją zająć? – spytałam
-Do 17. Potem o 22 wy moglibyście no ten..
-Zmyć się? – spytał Leondre i roześmiał się – Nie ma sprawy bracie
-Dzięki – wymruczał zmieszany. Przytuliłam go.
-Nie denerwuj się, tylko pamiętaj, niczego nie zjeb bo sama cię zabiję
-Super pocieszenie- roześmialiśmy się
-Tylko, pamiętajcie. Rano nie składamy jej życzeń – powiedział na odchodnym blondyn. Zostaliśmy sami
-Myślisz, że czemu chcę ją potem tylko dla siebie? – spytałam, gdy światło było już zgaszone
-Myślę, że nie chcesz tego wiedzieć – roześmiał się i podskoczył kilka razy na łóżku

-O  nie, jesteś okropny!!!! Śpisz na kanapie – wybuchłam śmiechem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę o komentarze <3

2 komentarze: