Leondre:
Miały
miesiące a nasza przyjaźń rozkwitała. Mijały miesiące, a ja z każdym dniem
zakochiwałem się w niej coraz bardziej.
Zauważałem coraz więcej. Zaważałem jak słodko marszczy nosek gdy się
denerwuje. Jak nakręca włosy na palec
czekając na koniec lekcji. Zauważyłem
jak ma w dupie wszystkich chłopaków, którzy do niej zarywają. Zauważyłem,
że zawsze nosi długi rękaw, co zaczyna
mnie martwić. Zauważyłem, że kocham ją tak bardzo, iż nie mogę skupić się na
niczym innym…
Annabeth:
O 7 przyjdzie Leo, żeby odprowadzić
mnie do szkoły. On jest taki kochany, opiekuńczy... Stop. Przestań tak o
nim myśleć!!!! Była 6. Ubrałam się:
I ogarnęłam.
Szybko zjadłam śniadanie. Gdy wracałam do swojego pokoju, by czekać w nim na
Leo, na
schodach spotkałam Jasona. W sumie dawno z nie rozmawiałem. Wychodził z domu
wcześniej niż ja. Ja wracałam gdy on już spał.
-Hej bracie-
przywitałam się
-Cześć
młoda, czekasz na Devriesa?
-Tak,
odprowadza mnie od szkoły
-Ok., ja
lecę, pa- powiedział
-Pa-
westchnęłam i poszłam do swojej nory. Usiadłam na kanapie przy oknie i
pogrążyłam się w rozmyślaniach. Znowu… Tym razem myślałam o Jasonie. O tym jak
musi być mu trudno. On przecież też stracił rodziców. Ale w przeciwieństwie do
mnie nie miał czasu na pogodzenie się z tym. Musiał iść do pracy. Opiekować się
mną i Susan. W sumie Sus jest w takiej
samej sytuacji co on. Ona też musiała iść do pracy. Oboje mnie utrzymują. A ja
zachowuję się tak niewdzięcznie… Usłyszałam dzwonek. Zbiegłam na dół. To był Leondre
-Cześć Leo
-Hej Beth,
sorry, że tak wcześnie, ale jakoś tak wyszło
-Nie no
spoko. Napijesz się czegoś
-Jakby nie
zrobiłoby ci to problemu to poproszę herbatę
-Ok., możesz
iść do mojego pokoju, wiesz gdzie jest. Ja zaraz przyjdę
-Oki-
powiedział i wszedł po schodach
Leondre:
Tak bardzo
chciałem ją już spotkać, że wyszedłem pół godziny przed czasem. Wpuściła mnie
do domu i kazała iść do swojego pokoju. Wczłapałem się po schodach . Otworzyłem
drugie drzwi po prawej. Usiadłem w fotelu. Rozejrzałem się wokół siebie. Byłem
w tym pokoju tysiące razy. Nagle moją uwagę przykuł, częściowo zasłonięty
przez zasłonę zawsze tam wiszącą, napis.
Wstałem i podszedłem do ściany. Odsunąłem materiał .Długa, czarna zasłona
spadła na podłogę. Na szarej ścianie było mnóstwo cytatów.
„I to
cholerne uczucie gdy rozmawiacie ze sobą, ale ty wiesz, że nic dla tej osoby
nie znaczysz”
„Gra w
wisielca tak jakby uczy nas aby uważać na słowa bo mogą one pozbawić kogoś
życia”
„Scooby Doo
nauczył nas, że prawdziwymi potworami są ludzie”
„Muszę o nim
zapomnieć, muszę…”
Patrzyłem na
tą ścianę i łzy zebrały mi się w oczach. Ona tak cierpi… A ja nic nie
wiedziałem… Wreszcie spojrzałem na ostatni napis
„Jesteś
kompletnie sama. Zawsze jesteś sama. Wszystko inne to urojenie”
Łza spłynęła
mi po poliku. Moja Annabeth…
Usłyszałem
kroki na schodach. Szybko założyłem materiał, otarłem łzę i usiadłem w fotelu.
Beth weszła.
Wziąłem od niej herbatę. Rozmawialiśmy o błahych sprawach a ja cały czas
myślałem o tych cytatach… O tym jak ona cierpi…
O 8:40 byliśmy w szkole. Charlie i Veronica
już na nas czekali. Przywitaliśmy się i weszliśmy do klasy. Zaczynaliśmy biologią. Sprawdzian… Ehhhh…
Na szczęście
jest to lekcja, którą mniej więcej ogarniam. Usiadłem w ostatniej ławce pod
ścianą. Annabeth w czwartej w środkowym rzędzie. Widziałem ją idealnie. Wszyscy
dostaliśmy kartki i zaczęliśmy pisać. Skończyłem po 20 minutach odłożyłem
kartkę na brzeg ławki. Spojrzałem na nią.
Gryzła końcówkę długopisu i marszczyła nos. Czyli nic nie wiedziała. Popukała paznokciami w ławkę czyli coś ją
rozpraszało. Poprawiła włosy. Czyli jest
pewna, że dostanie złą ocenę. Nagle odwróciła się w moją stronę. Zerknęła na mnie. Gdy napotkała mój wzroku szybko
odwróciła głowę, rumieniąc się. Zaczęła nerwowo bazgrać po swojej kartce.
Zabrzmiał dzwonek. Szybko oddała nauczycielce kartkę, pociągnęła Verę za rękę i
razem wyszły z klasy.
Resztę dnia
praktycznie ich nie widzieliśmy. Wchodziły na lekcje spóźnione, wychodziły
równo z dzwonkiem. Gdy wszystkie lekcje się skończyły wybiegły ze szkoły. Veronica napisała Charliemu, że spotkamy się
jutro w szkole. Beth milczała.
Annabeth:
Gdy Leo
przyłapał mnie na patrzeniu na niego, na biologii, uznałam, że muszę dziś od
niego odpocząć. Ma na mnie za duży wpływ. Nie mogę się przez niego skupić…
Ciągle myślę o nim…
A tak
zmieniając temat, wymyśliłam jak mogę się w małym stopniu chociaż, odwdzięczyć
mojemu rodzeństwu za troskę. Wszystko opowiedziałam Verce, pomysł bardzo jej
się spodobał. Po szkole poszłyśmy do mojego domu, zostawić rzeczy.
-Sprawdź co
mam w lodówce Veronic
-Się robi
szefowo- mruknęła ze śmiechem, otwierając lodówkę. No więc masz sałatę, pomidory,
masło, mleko, ciastka maślane… WTF! Beth trzymacie ciastka maślane w lodówce?!
Kto normalny trzyma ciastka w lodówce?!- roześmiałam się
-Przypominam,
że my nie jesteśmy normalni
-Faktycznie,
to wszystko wyjaśnia…
Poszłyśmy do
sklepu. Po kupnie wszystkiego co było, postanowiłyśmy wrócić do domu drogą
przez parku. Słońce świeciło mocno. Była
wiosna. Nareszcie… Szłyśmy, gawędząc. Usłyszałam wesołe piski. Odwróciłam się.
Ujrzałam Leo, trzymającego jakąś dziewczynę w pasie, okręcającego ją wokół
siebie. Zabolało. Bardzo… Devries zobaczył mnie. Szybko odwróciłam głowę.
Pociągnęłam Veronicę za rękę i przyśpieszyłam kroku
-Beth!!!
Beth!!- zawołał. Musiałam się zatrzymać.
-O hej Leo
-Hej
Leondre- przywitała się Vera
-Hej
Veronica, to jest moja siostra Tilly- powiedział, wskazując na dziewczynę , o
którą przed chwilą byłam zazdrosna. Rozluźniłam się.
-Hej
Veronica- dziewczyna podała mojej przyjaciółce rękę – Hej Annabeth, Leo dużo mi
opowiadał o tobie- mrugnęła do mnie- Faktycznie jesteś śliczna tak jak ciebie
opisywał- Devries zatkał jej usta, dłonią
-Czemu
wszyscy mi to robią – mruknął do siebie. Dziewczyny roześmiały się . A ja stałam sobie, z rumieńcem na twarzy.
-Dobra Vercia
idziemy, bo jeszcze dużo do zrobienia- powiedziałam w końcu. Pożegnałyśmy się i
poszłyśmy do domu. Posprzątałyśmy w nim i wzięłyśmy się za robienie kolacji.
Około 17 skończyłyśmy.
-Dziękuje
kochanie, nie wiem jak dałabym sobie bez ciebie radę- przytuliłam ją na
pożegnanie
-Zawsze do
usług skarbie- pomachała mi i wróciła do siebie. Akurat gdy zniknęła za rogiem,
przyjechał Jason i Susan. Na powitanie uścisnęłam ich i zaprowadziłam do
jadalni. Susan oczywiście się popłakała,
Jason też był wzruszony. Usiedliśmy przy
stole i zajadaliśmy to co ja z pomocą Magret zrobiłyśmy. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Wreszcie
zachowywaliśmy się jak normalna rodzina. Po kolacji, usiedliśmy razem przed
telewizorem i pijąc kakao oglądaliśmy ostatnią część Harrego Pottera . O 22 kazali mi iść spać. Gdy tylko się wykąpałam, włączyłam laptopa.
Zalogowałam się na Facebook’ u. Oprócz
setek wiadomości od ludzi ze starej szkoły, które zignorowałam, dostałam 1
zaproszenie do znajomych. Tilly Devries. Przyjęłam. Od razu dostałam od niej
wiadomość
- Hej
-Hej-
odpisałam
-Ct?
-Ok., a u
cb?
-Też dobrze.
A Cr?
- Właśnie
miałam dzwonić do Very
-A to, nie
przeszkadzam
-Nie, nie
spoko. To może zaczekać
-Okej
- Tilly,
mogę zadać ci pytanie?
-No pewnie!
-Czy Leo
serio mówił, że jestem śliczna?
- Leo?
Oczywiście. Cały czas o tobie nadaje J
-Aha, okej.
Ja już muszę lecieć. Dzięki. Paa
-Spoczko.
Paaa
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od taki lekki rozdzialik na niedzielę ;-)
Mam nadzieję, że się spodoba

Podoba i to bardzo!
OdpowiedzUsuńCzekam na nexta :D
<3
Usuń